Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/262

Ta strona została przepisana.

do mokrego grobowca. Kapitan Nemo z rękami skrzyżowanemi na piersiach, i wszyscy przyjaciele zmarłego, uklękli w postaci modlących się. Ja i moi dwaj towarzysze pochyliliśmy się ze czcią… A potem, zasłonięto otwór grobowca odłamkami oderwanemi z gruntu, i powstał mały pagórek.
Wówczas kapitan i ludzie jego powstali, zbliżyli się do grobu, i każdy z nich raz jeszcze ugiął kolano, i wszyscy wyciągnęli ręce na znak ostatecznego pożegnania.
Pogrzebowa drużyna zawróciła wówczas w stronę Nautilusa, przechodząc pod łukami kamienistemi lasu, przez ulice, wzdłuż krzaków koralowych, i wstępując coraz wyżej.
Ogniska na statku ukazały się nakoniec; świetne ich smugi były nam przewodnikami. O pierwszej byliśmy już z powrotem.
Zmieniwszy odzienie, wyszedłem na platformę, a przygnieciony nawałem myśli, usiadłem przy latarni oświecającej statek. Wkrótce nadszedł kapitan Nemo. Podniosłem się i rzekłem:
— Tak więc, jak przewidziałem, człowiek ów umarł w nocy.
— Umarł, panie Aronnax — odpowiedział kapitan.
— A teraz spoczywa przy swych towarzyszach, na koralowym cmentarzu.
— Tak, zapomniany od wszystkich ale nie od nas. My żłobimy groby, a polipy pieczętują w nich na całą wieczność naszych zmarłych!
Zasłaniając sobie nagle twarz rękami kurczem owładniętemi, daremnie usiłował kapitan powściągnąć łkanie — potem rzekł: