Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/272

Ta strona została przepisana.

wnie od owych wysp Papuazyi, gdzie częściej spotykasz dzikich niż sarny! Na tej ziemi indyjskiej panie profesorze, są drogi, koleje żalazne, miasta angielskie i fraucuzkie. Nie ujdziesz pięciu mil, żeby nie spotkać ziomka. Cóż panie profesorze. nie jestże to pora stosowna porzucić do dyabła kapitana Nemo?
— Nie, Ned, nie myśl jeszcze o tem. — odpowiedziałem stanowczym tonem — Sam widzisz, że Nautilus zbliża się do lądów zamieszkanych, że powraca ku Europie i do niej nas wiezie. Gdy już wpłyniemy na nasze morza, wtedy obaczym co roztropnie da się przedsięwziąść. Zresztą, nie sądzę by kapitan Nemo pozwolił nam tak polować na brzegach Malabaru lub Koromandelu, jak w lasach Nowej Gwinei.
— Alboż to, panie, nie można się obyć bez jego pozwolenia?
— Nie — odpowiedziałem Kanadyjczykowi. — Nie miałem ochoty się sprzeczać, a zresztą w duchu gorąco pragnąłem wyzyskać do reszty dziwny los, który nas rzucił na pokład Nautilusa.
Od czasu jak minęliśmy wyspę Keellng, bieg naszego statku był coraz wolniejszy i kapryśniejszy; nieraz zapuszczaliśmy się w dalekie głębie, po dwa i trzy kilometry pod powierzchnię wody — nigdy jednak nie dotarliśmy o dna tego morza Indyjskiego, którego nawet sondy trzynaście tysięcy metrów długie, dosięgnąć nie mogły. Co do temperatury dolnych warstw wody, termometr niezmiennie wskazywał cztery stopnie wyżej zera.
Dnia 25-go stycznia ocean był zupełnie samotny. Nautilusa przepędził dzień cały na powierzchni; potężną śrubą rozbijał bałwany i wyrzucał je wysoko. Jak tu