Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/283

Ta strona została skorygowana.

— Kto wie, Ned. Może spotkać nas coś gorszego: naprzyklad, mój zuchu — dodałem naśladując flegmę kapitana Nemo — czy boisz się rekinów?
— Ja, oszczepnik z rzemiosła, miałbym się bać rekinów! Moją rzeczą jest drwić z nich sobie!
— Ale mój drogi — dodałem — tu nie chodzi o łowienie ich z pomocą oszczepu lub harpuna, o wyciąganie na pomost okrętu, odcinanie toporem ogona, płatanie brzucha i wyrzucanie serca do morza!
— A o cóż chodzi?
— O prawdziwą walkę.
— W wodzie?
— Właśnie, w wodzie.
— E, panie profesorze, a od czego dobry harpun? Trzeba panu wiedzieć, że te rekiny są niezdarne bydlęta. Żeby cię capnąć, muszą się na grzbiet obrócić, a tymczasem...
Ned-Land miał osobliwy sposób wymawiania tego wyrazu „capnąć,“ taki, że aż mnie dreszcze zimne przenikały gdym go słyszał.
— A ty Conseil, co myślisz o tych żarłaczach?
— Ja? — odrzekł Conseil — ja otwarcie powiem mojemu panu co myślę.
— Przecież! — pomyślałem.
— Jeśli mój pan zamierza walczyć z rekinami — rzekł Conseil — nie rozumiem powodu, dla któregobym ja, wierny sługa mojego pana, nie miał także z niemi walczyć!