Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/295

Ta strona została przepisana.

wodą, śledziły jego poruszenia i nie traciły najmniejszego szczegółu jego łowów?
Tym sposobem kilkakrotnie wypływał i zanurzył się znowu, a za każdym razem wyniósł nie więcej jak kilkanaście perliczek; musiał bowiem wydzierać je z ławicy, do której przyczepiły się silnym bisiorem. A ile z tych ostryg pozbawione było owych pereł, dla których narażał swoje życie!
Patrzyłem na niego z na natężoną uwagą. Manewra jego odbywały się regularnie, i przez pół godziny żadne niebezpieczeństwo nie zdawało się mu zagrażać. Oswajałem się więc z widowiskiem tych zajmujących łowów, gdy nagle w chwili, gdy Indyanin klęczał na dnie morza, zobaczyłem jak się obrócił przerażony, podniósł i skoczył żeby wypłynąć na powierzchnię wody.
Zrozumiałem jego przestrach. Olbrzymi cień ukazał się nad nieszczęśliwym nurkiem. Był to rekin niezwyklej wielkości, spuszczający się po linii przekątnej, z rozpłomienionem ślepiem i rozwartemi szczękami.
Oniemiałem ze zgrozy, i nie byłem w stanie się poruszyć.
Żarłoczne zwierzę silnem uderzeniem pletw rzuciło się ku Indyaninowi, który zręcznie odskoczył na bok i uniknął zębów rekina, lecz pchnięty ogonem w piersi, padł na ziemię.
Scena ta trwała może parę sekund. Rekin powrócił, i obracając się na grzbiecie zabierał się do przecięcia Indyanina na dwoje, gdy kapitan Nemu, który siedział przy mnie, nagle się zerwał na nogi,