Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/300

Ta strona została przepisana.

mil fraucuzkich od rozpoczęcia naszej podróży po morzach Japonii.
Nazajutrz, 30-go stycznia, gdy Nautilus wpłynął na powierzchnię Oceanu, nigdzie jeszcze nie widzieliśmy lądu. Statek nasz biegł w kierunku północno-zachodnim, kierując się ku owemu morzu Omańskiemu, kotlinie między Arabią i półwyspem indyjskim, kędy się wpływa do zatoki Perskiej.
Oczywiście była to droga bez wyjścia. Dokąd nas prowadził kapitan Nemo? Nie mogłem odgadnąć. Nie zadowolniło to Kanadyjczyka, który w dniu tym pytał mnie dokąd zmierzamy.
— Mości Ned — odpowiedziałem — zmierzamy tam, dokąd nas prowadzi fantazya kapitana.
— Ta fantazya — odparł Kanadyjczyk — nie daleko może nas zaprowadzić. Zatoka Perska nie ma wyjścia, a dostawszy się do niej, zmuszeni będziemy wkrótce się zawrócić.
— Ha, więc się zawrócimy, mości Land; a jeśli po zatoce Perskiej Nautilus zechce zwiedzić morze Czerwone, cieśnina Babel-Mandeb nieomieszka otworzyć nam do niego drogi.
— Ależ panie — odrzekł Ned-Land — wiesz bardzo dobrze, że morze Czerwone niemniej jest zamknięte jak zatoka, skoro międzymorze Suez nie jest jeszcze przebite, a choćby było, statek tajemniczy jak nasz, nie puszcza się na kanały przerywane szluzami. A więc morze Czerwone nie jest drogą, której, powrócimy do Europy.
— Ja też nie mówiłem, że powrócimy do Europy.
— Cóż więc pan przypuszczasz?