Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/304

Ta strona została przepisana.

ważność starożytną którą, w części już sprowadziły koleje żelazne suezkie.
Nie chciałem nawet dochodzić jaki kaprys skłonił kapitana Nemo do wpłynięcia w tę zatokę — ale bezwarunkowo pochwalałem że Nautilus obrał tę drogę. W istocie podczas jego wędrówki, bądź na powierzchni, bądź w głębi wód żeby uniknąć jakiego okrętu, mogłem badać nader zajmujące szczegóły tego ciekawego morza.
Dnia 8-go lutego zaraz o świcie ukazała się nam Moka, miasto dziś zniszczone, którego mury rozwalają się na sam huk armat, gdzie tu i owdzie zielenieją drzewa palmowe rodzące daktyle. Miasto niegdyś bardzo ważne, miało sześć ryków publicznych, dwadzieścia sześć meczetów, a jego mury bronione przez czternaście baszt, tworzyły pas trzy kilometry długi.
Później Nautilus zbliżył się do brzegów afrykańskich, gdzie głębokość morza była znaczniejszą. Tu pod wodą przezroczystą jak kryształ, przez ściany otwarte, mogliśmy patrzeć na przedziwne krzaki błyszczących korali i na skały odziane kobiercem zielonym porostów wodnych i morszczyzny. Nieopisane widowisko, cudna rozmaitość położeń i krajobrazów przy tych brzegach libijskich! W całym jednak przepychu swojej piękności, roślinność tu ukazywała się w okolicy wschodniej, w którą wpłynął teraz Nautilus; było to przy brzegach Tehana. Tu bowiem nietylko zwierzokrzewy kwitły nad powierzchnią morza, ale nadto tworzyły malownicze szpalery i altany na dziesięć sążni wysokie, jedne kapryśniejsze i barwniejsze od drugich, a wiecznie świeże, dzięki wilgotnej żywotności wód.