Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/309

Ta strona została przepisana.

starożytnych się posunęli. Potrzeba było całych wieków, żeby wykryć potęgę mechaniczną pary! Kto wie, czy za sto lat zobaczy świat drugiego Nautilusa! Potępy wynalazków są powolne, panie Aronnax.
— Zapewne — odrzekłem — pański okręt wyprzedza o sto a może i o kilkaset lat swoją epokę. Co za nieszczęście że tak ważna tajemnica umrze wraz ze swoim wynalazcą!
Kapitan Nemo nic nie odpowiedział. Po kilku minutach odezwał się znowu:
— Mówiłeś mi pan o niebezpieczeństwach, z jakiemi według opinii historyków starożytnych, połączoną jest żegluga na morzu Czerwonem?
— W istocie — odpowiedziałem — czy jednak obawy ich nie były przesadzone?
— I tak i nie, panie Aronnax — odrzekł kapitan Nemo, który zdawał się gruntownie znać „swoje morze Czerwone.” — Co przestało być niebezpiecznem dla okrętu nowoczesnego, dobrze opatrzonego we wszystkie przyrządy, mocno zbudowanego, i dzięki posłusznej parze, dowolnie kierującego swemi poruszeniami — to przedstawiało mnóstwo niebezpieczeństw dla statków starożytnych. Wyobraźmy sobie pierwszych żeglarzy, płynących na łodziach spojonych sznurem palmowym, pozatykanych żywicą i pomazanych tłuszczem psów morskich. Nie mieli nawet narzędzi do oznaczania swego kierunku i płynęli zdając się na łaskę prądów, których wcale nie znali. W takich warunkach rozbicia okrętu były i musiały być liczne, ale za naszych czasów parowce odbywające służbę między Suezem i morzami Południa, mimo przeciwne wiatry peryodyczne w tej zatoce, nie lękają się już jej gniewów. Dowódzcy