Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/320

Ta strona została przepisana.

resie ostrzegam cię, mości Land, żebyś nie chybił tego zwierzęcia.
— Czy tak niebezpiecznie jest polować na dugunga? — spytałem nie zważając na wzruszenie ramionemi Kanadyjczyka.
— Rzeczywiście, czasami — odpowiedział kapitan. — Zwierzę to napastowane, rzuca się na łowców i przewraca ich statek. Co do kmotra Land, nie obawiam się jednak tego niebezpieczeństwa. Ma bystry rzut oka i pewna rękę. Jeśli zaś ostrzegam go żeby nie chybił tego dugunga, to jedynie dla tego, iż uważany jest za doskonałą zwierzynę, a wiem, że kmotr Land nie pogardza smacznym kaskiem.
— A! — wtrącił Kanadyjczyk — więc to bydlę raczy być jeszcze dobrem do jedzenia?
— Tak — mówił kapitan — jego mięso, notabene prawdziwe mięso, jest nadzwyczajnie cenione, i w Malezyi podają je tylko na książęcych stołach. Tu też tak zawzięcie polują na wyśmienite zwierzę, że staje się coraz rzadszem, podobnie jak rękowiec (manatus), który także jak on, jest kobietą-rybą.
— W takim razie, panie kapitanie — rzekł bardzo poważnie Conseil — jeśli przypadkiem ten, którego tu widzimy, jest ostatnim ze swojego plemienia, może wypadałoby go oszczędzić w interesie nauki?
— Może — odparł Kanadyjczyk — ale w interesie kuchni lepiej go upolować.
— Zróbże to, mości Land — odpowiedział kapitan Nemo.