Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/329

Ta strona została przepisana.

— Płyniemy po jego powierzchni, przyjacielu Ned.
— Czy to być może! — zawołał Conseil; — więc tej jeszcze nocy!…
— A tak, tej jeszcze nocy, w ciągu kilkunastu minut przebyliśmy owo nieprzebyte międzymorze.
— Gadaj pan profesor zdrów, nie uwierzę — odpowiedział Kanadyjczyk.
— I źle zrobisz, mości Land — rzekłem. Te niskie brzegi zaokrąglające się ku południowi, to brzegi Egiptu.
— Głupiemu to powiedz, panie profesorze — powtórzył uparty Kanadyjczyk.
— Ależ mój kochany — reflektował go Conseil — skoro mój pan tak twierdzi, to trzeba mojemu panu wierzyć.
— Zresztą, Ned, kapitan Nemo był tak grzeczny, że osobiście pokazywał mi swój tunel, i byłem przy nim w klatce sternika, podczas gdy sam kierował Nautilusem w tym wązkim przesmyku.
— A co, Ned, słyszysz co mój pan mówi?
— Mając tak dobre oczy, mój Ned — dodałem — możesz zobaczyć, bulwary Port-Saïd, ciągnące się wzdłuż morza.
Kanadyjczyk patrzył z uwagą.
— A niechże go nie znam, waszego kapitana! — zawołał nagle; — masz słuszność panie profesorze, jesteśmy na morzu Śródziemnem. Niech go licho!… Tem ci lepiej zresztą. Pogadajmyż teraz, panie o naszych drobnych interesach, ale tak żeby nas nikt nie słyszał.
Zrozumiałem zaraz ku czemu zmierzał Kanadyjczyk. W każdym razie — pomyślałem sobie — lepiej będzie pogadać z nim skoro tego żądał — i wszyscy trzej