do pracy. Do piątej w wieczór spisywałem swoje notatki. W tej chwili — mamże to przypisać osobistemu usposobieniu — uczułem nieznośne gorąco i musiałem zrzucić z siebie bisiorowe odzienie. Gorąco niewytłomaczone, bo nie byliśmy pod wysokiemi szerokościami, a zresztą Nautilus zanurzony nie poczułby podniesienia temperatury. Płynął w głębokości sześćdziesięciu stóp, a, w takiej głębi nie mogło go dosięgnąć ciepło atmosferyczne.
Pracowałem, ale wkrótce temperatura tak się podniosła, że niepodobna już było wytrzymać.
— Chyba pożar na pokładzie? — pomyślałem.
Chciałem opuścić salon, gdy wszedł kapitan Nemo. Zbliżył się do termometru, spojrzał z uwagą, i rzekł obracając się do mnie:
— Czterdzieści dwa stopnie.
— Czuję to na sobie, kapitanie — odpowiedziałem — i jeśli to gorąco trochę się powiększy, nie wytrzymamy dłużej.
— O! panie profesorze, gorąco się nie powiększy, jeśli nie zechcemy.
— Więc możesz pan łagodzić je według swego upodobania.
— Nie, lecz mogę oddalić się od ogniska, które je wydaje.
— Jest więc zewnątrz statku?
— Rozumie się. Płyniemy w prądzie wody wrzącej.
— Czy być może! — zawołałem.
— Patrzaj pan.
Ściany otworzyły się, i dokoła Nautilusa ujrzałem morze najzupełniej białe. Para siarkowa w kłębach
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/340
Ta strona została przepisana.