sach geologicznych zupełnie zamykały morze Śródziemne.
— Ach! — wtrącił Conseil — gdyby jaki wybuch wulkaniczny wysunął znów te rogatki na wodę!
— Nie jest to prawdopodobnem, Conseilu.
— Niech jednak mój pan pozwoli mi dokończyć: jeśli to zjawisko rzeczywiście się ukaże, będzie to nie mały kłopot dla p. Lessepsa, który z takim mozołem przebija swoje międzymorze.
— Przyznaję, ale powtarzam ci że to zjawisko się nie ukaże. Gwałtowna potęga sił podziemnych nieustannie się zmniejsza. Wulkany tak liczne w pierwszych dniach świata, zwolna gasną; cieplik wewnętrzny słabnie, temperatura dolnych warstw kuli ziemskiej zniża się znacznie w ciągu wieków, a zniża ze szkoda naszego globu, gdyż ten cieplik, to jego życie.
— Jednakże słońce…
— Słońce nie wystarcza, Conseilu. Możeż ono dać cieplik trupowi?
— Prawda że nie może.
— Owóż, mój przyjacielu, ziemia z czasem stanie się tym oziębionym trupem. Niepodobna będzie na niej mieszkać, i w istocie będzie niezamieszkana jak księżyc, który oddawna stracił swoje ciepło żywotne.
— Za ileż to wieków? — spytał Conseil.
— Za kilka set tysięcy lat, mój chłopcze.
— W takim razie — odpowiedział Conseil, będziemy jeszcze mieli dość czasu do ukończenia naszej podróży, byle tylko Ned-Land nam nie bruździł.
I Conseil uspokojony zabrał się znów do studyowania głębin, których Nautilus dość blizko dotykał biegnąc z umiarkowaną szybkością.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/350
Ta strona została przepisana.