Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/357

Ta strona została przepisana.

sposobem przywrócono nam codzienne przechadzki po platformie.
Zaraz też wyszedłem z Ned-Landem i Conseilem. W odległości dwunastu mil ukazywał się w mglistych zarysach przylądek Świętego Wincentego tworzący cypel południowo-zachodni hiszpańskiego półwyspu. Silny wiatr dął od południa; morze było niespokojne, wzburzone, i gwałtownemi uderzeniami bałwanów silnie kolysało Nautilusa. Niepodobna było prawie utrzymywać się na platformie; zaczerpnąwszy więc trochę świeżego powietrza, powróciliśmy do wnętrza statku.
Zeszedłem do mojego pokoju, Conseil udał się do swej kajuty, a Kanadyjczyk widocznie czemś mocno zajęty, poszedł za mną. nasza szybka wędrówka przez morze Śródziemne, nie pozwoliła mu wykonać powziętych projektów, nie taił też wcale swego niezadowolenia.
Gdy zamknęły się drzwi mojego pokoju, Ned-Land nsiarll i spojrzał na mnie w milczeniu.
— Przyjacielu Ned — odezwałem się do niego — rozumiem cię wybornie, ale nie masz nic do wyrzucenia sobie. W warunkach w jakich żeglował Nautilus, myśleć o ucieczce byłoby poprostu szaleństwem!
Ned-Land nic nie odpowiedział. Zaciśnięte usta i namarszczone brwi wskazywały, że był zawzięcie jedną myślą zajęty.
— Posłuchaj przyjacielu — dodałem — nic jeszcze niema straconego. Płyniemy ku brzegom Portugalii. Niedaleko od nich są Francya i Anglia, gdzie z łatwością znajdziemy schronienie. O! jeśliby Nautilus wypłynąwszy z cieśniny Gabraltarskiej, skręcił na południe, gdyby nas poniósł w okolice gdzie brak jest lą-