Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/369

Ta strona została przepisana.

zapewne pan pojmuje, dlaczego jestem niezmiernie bogaty?
— Pojmuję. Pozwól mi jednak powiedzieć sobie, panie kapitanie, że uprzątając skarby w zatoce Vigo, uprzedziłeś pan tylko prace stowarzyszenia, które się w tym samym celu zawiązało.
— Jakiegoż to?
— Stowarzyszenia, które otrzymało od rządu hiszpańskiego przywilej na poszukiwanie galionów zatopionych. Akcyonaryuszów zwabiła ponęta ogromnych korzyści, gdyż owe skarby na dnie morza ocenione są na pięćset milionów.
— Pięćset milionów! — powtórzył kapitan Nemo — może tyle było, ale już niema.
— Bardzo wierzę, kapitanie. Byłoby też uczynkiem miłosiernym ostrzedz tych akcyonaryuszów. Kto wie zresztą, czy przestroga byłaby dobrze przyjętą. Zwykle gracze bardziej żałują nie tak pieniędzy straconych, jak nadziei szalonych, które się nie ziściły. A zresztą, mniej mi żal tych spekulantów niż owych tysiąca nieszczęśliwych, którym bardzoby się przydały te bogactwa stosownie rozdzielone, gdy tymczasem teraz pozostaną nieużytecznemi.
Zaledwie domówiłem tych słów, gdym uczuł że musiały obrazić kapitana Nemo.
— Nieużytecznemi! — powtórzył zapalając się. — Więc sadzisz mój panie że bogactwa są stracone, dlatego że ja je zabieram? Więc sądzisz że dla siebie samego trudzę się gromadzeniem tych skarbów? Kto panu powiedział, że nie robię z nich dobrego użytku? Chyba ci się zdaje, że nie wiem iż są na świecie istoty cierpiące, plemiona uciśnione; są biedacy, którym