Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/381

Ta strona została przepisana.

niegdyś starożytny jaki port na brzegach znikłego morza — a w nim okręty handlowe i trójrzędowe statki. Dalej jeszcze, rysowała się linia długa murów zwalonych; znać było opustoszałe ulice całe, niby pogrzebana pod wodą Pompeja, którą kapitan Nemo wskrzesił dla mnie.
Gdzież więc jestem, na co ja patrzę? Za jakakolwiek cenę pragnąłem się o tem dowiedzieć. Chciałem mówić i już brałem się do zerwania sobie z głowy kuli metalowej, trzymającej ją w więzieniu. Ale powstrzymał mnie kapitan Nemo, a podniosłszy kawałek kamienia kredowego, postąpił ku skale z czarnego bazaltu, i nakreślił na niej ten jeden wyraz:

ATLANTYDA.

Błyskawica przeniknęła mój umysł. Atlantyda! starożytna Meropida u Theopomp’a, Atlantyda Platona — ten ląd, którego istnieniu zaprzeczali: Origenes, Porphyriusz, Jamblique, Anville, Malte-Brun, Humboldt, biorąc wieści o jego zniknieniu za legendę; ląd którego istnienie kiedyś, przypuszczali: Possidoniusz, Pliniusz, Ammianus Marcellinus, Tertulian, Engel, Sherer, Tournefort, Buffon, Averac — ląd ten miałem teraz przed sobą i widziałem na nim niezaprzeczone ślady jego niegdyś istnienia! To więc była ta okolica pochłonięta dziś, a istniejąca kiedyś zewnątrz Europy, Azyi i Libii (Afryka starożytna), zewnątrz kolumn Herkulesa (Gibraltar) — ląd, na którym żyło potężne plemię Atlantów, z którem starożytni Grecy pierwsze wiedli wojny!
Platon to właśnie zapisał w swych dziełach wielkie czyny z owych czasów bohaterskich. Jego dyalog