równiny Atlantydy; byliśmy jakby w balonie pływającym w powietrzu, po nad łąkami na ziemi, albo jak w wagonie pośpiesznego pociągu. Przed naszemi oczyma rozciągały się skały fantastycznie powyszczerbiane, lasy ze stanu roślinnego w stan mineralny przeszłe i rysujące się w wodzie jak nieruchoma sylwetka wycięta z papieru. Massy kamieniste osłonięte były tu i owdzie kobiercem roślinnym; potężne wylewy law w różne formy urobione, świadczyły o gwałtownej wściekłości sił plutonicznych.
Oświetlone blaskiem elektrycznego światła, mijały przed naszemi oczyma różne położenia — a ja opowiadałem Conseilowi dzieje Atlantów, o których Bailly, snując tylko ze swej wyobraźni, tyle wdzięcznych kart napisał. Opowiadałem mu o wojnach tego bohaterskiego ludu — a mówiłem jak człowiek, który nie wątpi już o niczem. Ale Conseil słuchał mnie z jakiemś roztargnieniem; zrozumiałem wkrótce powód tej niby obojętności na rzeczy historyczne.
Zobaczył mnóstwo ryb przepływających, a w takim wypadku Conseil zapadał zawsze w przepaście klasyfikacyi, schodził niejako ze świata rzeczywistego. Nie było co z nim robić, tylko wziąść się z nim do studyów ichtyologicznych. Ryby te w Atlantyku nie bardzo się różniły od tych, któreśmy w niektórych innych morzach spotykali. Były między niemi olbrzymie raje, długie na pięć metrów i obdarzone ogromną siłą
muskularną, pozwalającą im wyskakiwać nad wodę; żarłacze różnego gatunku, naprzykład modre, długie na piętnaście stóp, mające zęby trójkątne, ostre, a takie przezroczyste, że ich nie było widać wśród wody; centriny mające kształt pryzmatu, a skórę nasadzoną
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/385
Ta strona została przepisana.