Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/388

Ta strona została przepisana.

powierzchni, a zewnątrz słychać było chodzenie. Nie było jednak słychać ni czuć bujania się fal wodnych.
Poszedłem do okna; było odsłonięte, ale nie było widać jasnego dna jak się spodziewałem; ciemność otaczała statek. Co to znaczy? czyżby to jeszcze była noc? Bynajmniej! ani jednej gwiazdy nie mogłem dostrzedz — a wreszcie noc nie bywa tak niezmiernie ciemna. Nie wiedziałem co o tem myśleć, gdy jakiś głos się odezwał:
— To pan, panie profesorze?
— A! to kapitan Nemo — odpowiedziałen; — gdzie my jesteśmy?
— Pod ziemią, panie profesorze.
— Pod ziemią? a Nautilus jest na wodzie?
— Naturalnie, że na wodzie.
— Nic z tego nie rozumiem.
— Poczekaj pan trochę; zaraz zapalę latarnię, a jeśli pan lubisz widzieć rzeczy jasno, to będziesz zadowolony.
Wyszedłem na platformę i czekałem. Tak było ciemno, żem nie widział nawet kapitana. Jednak patrząc na zenit tuż nad moją głową, dostrzegłem coś jakby niepewną światłość szarą, rysującą się w jakimś niby okrągłym otworze. Gdy zapalono latarnię, ów cień jaśniejszy przestał być widzialny.
Olśniony zrazu nagłem błyśnięciem światła elektrycznego, wkrótce zacząłem się rozpatrywać. Nautilus stał nieruchomy, przy brzegu niby, jakby w zatoce. Więc morze dźwigające nasz statek było zamkniętem jeziorem, którego ściany przeciwlegle na milę były od siebie oddalone, a które miało sześć mil obwodu. Z manometru było widoczne, że powierzchnia tego je-