— Nie panie profesorze; pilno mi odbyć podróż podmorska na około ziemi. To też tylko wezmę zapas sodium które mam już gotowe. Zabawimy tu tyle tylko, ile potrzeba na uładowanie, więc wszystkiego dzień jeden, a potem popłyniemy dalej. Korzystaj więc pan z tego czasu, jeśli chcesz obejść jaskinię.
Podziękowawszy kapitanowi, poszedłem wezwać moich towarzyszy, którzy jeszcze nie opuścili swej kajuty. Nie mówiłem im nic gdzie jesteśmy. Gdy wyszli na powierzchnię statku, zdawało się Conseilowi który się niczemu nie dziwił, bardzo naturalnem, że obudził się w jaskini, usnąwszy pod wodą. Ale Ned-Land zaraz zaczął przepatrywać jaskinię, i szukać miejsca przez które z niej możnaby się wydobyć.
Około dziewiątej, po śniadaniu, wstąpiliśmy na wybrzeże.
— Otóż znów jesteśmy na lądzie — rzekł Conseil.
— Ja tego nie nazwę lądem, rzekł Kanadyjczyk; wreszcie nie jesteśmy na tylko pod.
Między ścianami góry i jeziorem, było wybrzeże piaszczyste mogące mieć 500 stóp w najszerszem miejscu. Tem wybrzeżem można było wygodnie obejść jezioro. Podstawa ścian była bardzo nierówna, w skutek nagromadzenia się przy niej w malowniczym nieładzie głazów wulkanicznych, i ogromnych brył kamienia pumeksowego. Porozrzucane te masy, pokryte były polewą, powstałą wskutek nadtopienia się ich powierzchni w żarze wewnętrznym wulkanu, i błyszczały od elektrycznego światła latarni na statku. Gdyśmy po nich stąpali, powstawał z nich pyl błyszczący jakby iskry.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/391
Ta strona została przepisana.