Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/394

Ta strona została przepisana.

wyglądały jak zwiędłe, a woniały jak zwietrzałe. Tu i owdzie jastruny (chryzantemy) lękliwie wyglądały z pod stóp aloesów, których długie liście smutny i chorowity miały pozór. Spostrzegłem też między fałdami lawy maleńkie fijołki, mające jeszcze jakąś woń, którą rozkosznie wdychałem. Woń, to dusza kwiatu! a kwiaty morskie jakkolwiek wspaniałe, nie mają woni!
Spotkaliśmy silne smokowce (dracena), rozpierające skalę żylastemi swemi korzeniami, gdy Ned-Land zawołał:
— Panie, panie! ul!
— Co, ul? — zawołałem z niedowierzaniem.
— Tak jest, ul! pszczoły brzęczą na około. — Zbliżyłem się i przekonałem, że prawda. Przy otworze wyrobionym w wydziurawionym pniu smokowca, było kilka tysięcy tych przemyślnych owadów, znajdujących się wszędzie na wyspach Kanaryjskich.
Ani wątpić należało, że Kanadyjczyk zapragnie zrobić sobie zapas miodu, a nie przystało mi opierać się temu. Zebrał więc nieco suchych liści, potrząsnął je siarka, zapalił, i jął podkurzać pszczoły. Brzęczenie ich ustało wkrótce, a Ned wydobył kilka funtów miodu i schował do sakwy.
— Zaprawię tym miodem ciasto z drzewa chlebowego, a zobaczycie co to będzie za przysmak.
— Będzie to po prostu piernik — rzekł Conseil.
— Piernik nie piernik a my idźmy da lej — zawołałem.
Z niektórych załamów ścieżki którą postępowaliśmy, można było widzieć całe jezioro; latarnia Nautilusa’ oświecała całą tę przestrzeń wodną, na której ni fali ni zmarszczki nawet nie było. Statek nasz