Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/397

Ta strona została przepisana.

Zerwałem się. Morze strumieniem się wlewało do naszego zacisza, i rzeczywiście należało umykać, skoro nie byliśmy mięczakami. W parę minut byliśmy już na wierzchu groty, zupełnie bezpieczni.
— Co to się dzieje? czy znów jakie zjawisko? — pytał Conseil.
— Nic nowego moi przyjaciele — rzekłem; — to przypływ morza o mało nas nie pochwycił. Ocean brzmieje zewnątrz, a z powodu prawa równowagi, powierzchnia jeziora wznosi się tak jak i powierzchnia morza. Dobrze że się skończyło na półkąpieli. Idźmy do Nautilusa żeby się przebrać.
W trzy kwadranse dokończyliśmy naszego spaceru w około jeziora, i weszliśmy na pokład. Załoga właśnie kończyła ładowanie zapasów sodu, a Nautilus mógł płynąć natychmiast. Jednak kapitan Nemo nie wydał odpowiedniego rozkazu. Chciałże czekać nocy, żeby przebyć tajemne przejście? Być może.
Cokolwiek bądź, Nautilus nazajutrz płynął zdaleka od wszelkiego lądu, o kilka metrów pod powierzchnią Atlantyku.



XXXIV.

Morze Sargaskie.


Nautilus nie zmienił kierunku. Cała więc nadzieja powrotu na morza europejskie, upadla na teraz. Płynęliśmy na południe, nie wiedząc dokąd nas kapitan prowadzi.