Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/410

Ta strona została przepisana.


XXXV.

Podwale i wieloryby.


Nocą z 13-go na 14-ty marca Nautilus wrócił do kierunku na południe. Mniemałem że doszedłszy do przylądka Horn, zwróci się na zachód i puści się na ocean Spokojny, by tam zakończyć swą drogę naokoło ziemi. Stało się inaczej; popłynęliśmy dalej ku Australii! Więc gdzież się udamy? do bieguna. To szaleństwo! Zacząłem przypuszczać, że zuchwalstwa kapitana Nemo usprawiedliwią obawy Ned-Landa.
Od niejakiego czasu nie rozpowiadał mi już Kanadyjczyk o swych projektach ucieczki: stał się małomówny, milczący prawie. Widziałem, że niewola ciężyła mu niezmiernie, że się w nim gromadziły burze gniewu. Jego oczy płonęły ciemnym ogniem gdy spotkał kapitana — i obawiałem się ciągle, aby gwałtowność wrodzona Kanadyjczyka, nie powiodła go do jakiego wybuchu.
Dnia 14-go przyszedł z Conseilem do mej kajuty; zapytałem ich co mi powiedzą.
— Mam panu zrobić jedno maleńkie pytanie — rzekł Ned Land.
— I owszem, słucham.
— Jak też pan myśli, ilu ludzi jest na pokładzie Nautilusa?
— Nie umiem na to odpowiedzieć, mój przyjacielu.
— Zdaje mi się, że obsługa tego tatku nie wielu potrzebuje ludzi.