Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/423

Ta strona została przepisana.

cie, białawych pod brzuchem, i jakby garbatych od ogromnych na nich narośli. Kilku podwalów widać było na horyzoncie, jak uciekały przerażone. Na przestrzeni kilku kilometrów morze rumieniło się od krwi, wśród której pływał Nautilus.
— A cóż mości Ned-Land? — rzekł kapitan przystępując do nas.
— A cóż! panie kapitanie — odrzekł Kanadyjczyk uspokojony już ze swego uniesienia; — było to straszliwe do widzenia! Ale ja nie jestem rzeźnikiem, tylko myśliwym — a to była rzeź.
— Była to rzeź zwierząt złoczyńczych — odpowiedział kapitan; — Nautilus to nie nóż przecie.
— Już ja wolę mój oszczep — odparł Kanadyjczyk.
— Każdy używa swej broni — rzekł kapitan patrząc znacząco na Ned-Landa.
Ten ostatni gotów był posunąć się do jakiej gwałtowności, z którejby smutne skutki wyniknąć mogły. Ale gniew jego zesłabł na widok, wieloryba, do którego się Nautilus właśnie zbliżał.
Zwierzę to nie uniknęło zębów kaszalota. Był to wieloryb australski, z głową spłaszczoną, całkowicie czarną. Leżał na bok, nieżywy; jego brzuch popłatany był paszczęką napastniczego nieprzyjaciela! U poszarpanych płetw wieloryba trzymał się jeszcze mały wielorybek, także nieżywy. Przez jego pysk otwarty przelewała się woda, szemrząc uderzana o fiszbiny.
Kapitan kazał skierować statek tuż obok trupa wieloryba. Dwaj jego ludzie weszli na zwierzę, i z wielkiem mojem podziwieniem wydobywali z roz-