Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/432

Ta strona została przepisana.

wać po lodach, będą się musiały zatrzymywać przy ławicy.
To też i Nautilus, mimo wysileń środków potężnych któremi rozporządzał, nie mógł rozbić lodów i zmuszony został do nieruchomości.
Tak się dzieje zazwyczaj, że kto nie może iść naprzód, ten się wraca; ale tu inne było położenie. Wrócić było takiem samem niepodobieństwem, jak iść naprzód, bo przejścia zamknęły się za nami. I gdyby tylko przez czas krótki Nautilus stał nieruchomy, zamarzłby na piękne. Nawet mu się to zdarzyło około drugiej po południu; wokoło niego utworzył się lód niesłychanie prędko. Przyznaję, że postępowanie kapitana zdawało mi się co najmniej nierozsądne.
Wyszedłem na platformę, i znalazłem tam kapitana rozglądającego się w około.
— I cóż panie profesorze — rzekł do mnie — co pan myślisz o tem wszystkiem.
— Myślę kapitanie, żeśmy uwięźli, że jesteśmy złapani, zamknięci przez lody.
— Jakto złapani?
— Tak, że nie możemy iść ani naprzód ani w tył, ani w żadną stronę: To się nazywa że jesteśmy „złapani“; tak przynajmniej się mówi w stronach zamieszkałych przez ludzi.
— A więc pan myślisz — profesorze — że Nautilus się nie wydobędzie?
— Przynajmniej z wielką trudnością, bo pora roku już jest bardzo późna, żeby liczyć na puszczenie lodów.
— Ah! panie profesorze — rzekł kapitan Nemo tonem ironicznym — więc pan zawsze będziesz ten sam!