wszędzie pan widzisz tylko za wady i przeszkody! A ja panu powiadam, że nietylko Nautilus się wydobędzie, ale że pójdzie jeszcze dalej.
— Co, jeszcze dalej ku południowi — zapytałem patrząc w oczy kapitana.
— Tak panie, pójdzie do bieguna.
— Do bieguna! — zawołałem nie mogqc powściągćąć ruchu niedowierzania.
— Tak jest — odpowiedział z zimną krwią kapitan, do bieguna południowego, do tego punktu nieznanego, w którym się krzyżują południki kuli ziemskiej. Wiesz pan przecie, że Nautilus robi co ja mu każę.
Istotnie, wiedziałem o tem; wiedziałem że ten człowiek śmiały jest aż do zuchwalstwa! Ale chcieć pokonać przeszkody nagromadzone przy biegunie południowym, nieprzystępniejszym jeszcze niż północny, do którego przecież dotąd nie zdołali dotrzeć najzdolniejsi żeglarze, było to przedsięwzięcie szalone, na jakie chyba umysł waryata mógł się zdobyć.
Więc wpadłem na myśl zapytania się kapitana, czy już odkrył ten biegun na którym jeszcze żaden śmiertelnik nie stanął?
— Nie panie profesorze — odpowiedział — odkryjemy go wspólnie. Co się innym nie powiodło, mnie się uda. Jeszczem nigdy mego Nautilusa nie posunął tak daleko na morza australskie; ale powiadam panu że pójdzie dalej.
— Gotowym wierzyć panu — odparłem tonem ironicznym — wierzę! Idźmyż naprzód, niema przeszkód dla nas! Skruszmy tę ławicę, wysadźmy ją w powietrze! A jeśli się będzie opierać to przyczepmy Nautilusowi skrzydła, niech przeleci nad nią!
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/433
Ta strona została przepisana.