— Tu prawda, rzeczywiście! — rzekłem zapalając się.
— Jedyną trudnością dla nas będzie zostawanie pod powierzchnia przez wiele dni i bez odnawiania powietrza.
— Jeśli tylko o to idzie — odparłem — to przecież Nautilus ma obszerne zbiorniki, które napełniwszy powietrzem, będziemy mieli czem odnawiać to które będzie zużyte.
— I to myśl dobra, panie profesorze — rzekł uśmiechający się ciągle kapitan. — Przedstawiam tylko panu wszystkie trudności, żebyś mnie pan o zuchwalstwo nie pomawiał.
— Alboż pan widzisz jeszcze jakie trudności?
— Jeszcze jedną. Być może, że morze jest przy biegunie południowym, i że jest całkiem zamarzłe; w ta kim razie nie będziemy mogli wydobyć, się na powierzchnię.
— Zapominasz pan, kapitanie, że Nautilus ma potężną, ostrogę! Przecież będzie można puścić statek prostopadle ku lodowi, i przebić go potężnem uderzeniem.
— Ho, ho — profesorze! co za, pomysły masz pan dzisiaj!
— Zresztą — dodałem zapalając się oraz bardziej — czemużby przy biegunie południowym morze nie miało być wolne od lodów, tak jak jest przy północnym? Bieguny ziemi nie padają w jednym punkcie z biegunami zimna, ani na półkuli północnej ani na południowej; należy zatem przypuszczać, że spotkamy albo ląd, albo morze wolne od lodów — przynajmniej dopóki się nie przekonamy że jest zamarzłe.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/435
Ta strona została przepisana.