— I ja mniemam to samo — rzekł kapitan. — Widzisz pan, panie profesorze, tyleś zarzutów mi narobił gdym mówił że pójdę do bieguna, a teraz wynajdujesz mnóstwo pewników, że nam się to uda!
Miał słuszność: doszło do tego, żem go przesadził w śmiałości; nie on mnie ale ja jego namawiałem do podróży do bieguna. Uprzedzałem go, zostawiałem go za sobą!… Tak się to zdawało, ale tak nie było. Kapitan Nemo wiedział lepiej niż taki głupiec jak ja, wszystko co za projektem tym i przeciw niemu przemawiało. Bawił się tylko czynnością mojej wyobraźni.
Ale się już dłużej nie ociągał. Na dany znak przybył jego porucznik. Rozmówili się ze sobą krótko owym niezrozumiałym dla mnie językiem; i czy to że porucznik już był uprzedzony o zamiarze kapitana, czy mniemał że zamiar ten jest do spełnienia, nie zdziwił się wcale.
Jego obojętność nie była przecież większa niż obojętność Conseila, gdym mu powiedział co zamierzamy. Rzekł tylko: „Jak się panu podoba.“ — i nic więcej. Co do Ned-Landa, gdym mu zakomunikował nasze przedsiewzięcie, wzruszył ramionami tak wysoko, jak człowiek zrobić to może.
— Lituję się nad tobą panie profesorze i nad twoim kapitanem — zawołał.
— Ależ my dojdziemy do bieguna, mości Ned.
— Być może, ale nie wrócimy od niego.
I poszedł do swej kajuty, by jak mówił, w niczem się nie przyłożyć do mającego nas spotkać nieszczęścia.
Tymczasem rozpoczęły się przygotowania do spełnienia zuchwałego naszego zamiaru. Potężne pompy Nautilusa tłoczyły do rezerwoarów powietrze, i gro-
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/436
Ta strona została przepisana.