Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/439

Ta strona została przepisana.

Niejednokrotnie dnia tego ponawiał Nautilus tę próbę, a zawsze uderzał o sufit lodowy. Nareszcie było to na sześćset stóp pod powierzchnia morza; więc lodu było ośmset stóp grubo — zawsze tedy znacznie grubiej niż wówczas gdyśmy pod niego weszli. Notowałem sobie tę różną grubość lodu, coraz mniejszą, i tym sposobem zyskałem pojęcie o wznoszącym się coraz, spodnim poziomie ławicy. Wieczorem niewiele zmieniło się nasze położenie; zawsze bywało lodu na czterysta do pięciuset stóp grubo. Grubość ta zmniejszała się widocznie; ale ileż to jeszcze trzeba było płynąć, żeby się wydostać na powierzchnię!
Była wówczas ósma godzina. Od czterech godzin powietrze powinno być, odmienione w Nautilusie, według zwyczaju przyjętego. Nie bardzo jednak jeszcze ciężko było oddychać, choć kapitan nie użył dotąd swoich zapasów powietrza.
Źle spałem w nocy. Obawa i nadzieja wzruszały mnie na przemian. Wstawałem kilka razy. Nautilus ciągle próbował grubości lodu. Około trzeciej rano spostrzegłem żeśmy mieli nad sobą lód już tylko na pięćdziesiąt stóp pod powierzchnią morza; cała zatem grubość lodu mogła wynosić około siedmdziesięciu stóp. Góry lodowe zamieniały się w pole lodowe, w równinę.
Nie spuszczałem już odtąd oka z manometru. Płynęliśmy w głębokości coraz mniejszej, pod błyszczącą od światła naszej latarni spodnią powierzchnią lodu. Co mila, grubość ławicy zmniejszała się ukośnie w górę. Nareszcie o szóstej rano, w pa-