Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/450

Ta strona została przepisana.

ani trzonowych zębów; a górne kły długie na ośmdziesiąt centymetrów, trzymają w osadzie trzydzieści trzy centymetry obwodu. Zęby te, ze ścisłej i nieprążkowanej kości, twardsze jak u słoni i nie tak prędko żółknące, są bardzo poszukiwane. Z tego powodu morsy ścigane zawzięcie i nieoględnie tępione, wyginą wkrótce do ostatniego; bo myśliwcy mordując bez różnicy ciężarne samice i młode, zabijają, ich co rok przeszło cztery tysiące.
Przechodząc koło tych ciekawych zwierząt, mogłem przypatrzyć się im dowoli, albowiem wcale się nie płoszyły. Skóra ich była gruba i pomarszczona, płowego, wpadajacego w rudy koloru; sierść krótka i rzadka. Niektóre miały do czterech metrów długości. Spokojniejsze i mniej lękliwe od swych północnych spółbraci, nie rozstawiają jak tamte szyldwachów, strzegących przystępu do ich obozowiska.
Obejrzawszy ową osadę morsów, pomyślałem o powrocie. Wrazie bowiem gdyby kapitan Nemu znalazł warunki sprzyjające obserwacyi, chciałem być przy niej obecny. Nie spodziewałem się jednak by tego dnia pokazało się słońce. Zdawało się jakby zazdrosna gwiazda, nie chciała odsłonić ludzkim istotom tego nieprzystępnego punktu na globie.
Pomimo to postanowiłem już wrócić na Nautilusa. Szliśmy wązkim wzgórkiem, ciągnącym się po wierzchu urwistego wybrzeża. O wpół do dwunastej przybyliśmy do miejsca wylądowania. Łódź zatrzymana na piasku, wysadziła już na brzeg kapitana. Spostrzegłem go stojącym na bazaltowej skale; obok leżały narzędzia. Wzrok jego utkwiony był w poziom