Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/453

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz 21-go marca wyszedłszy o piątej rano na platformę, zastałem już kapitana Nemo.
— Wypogadza się trochę — rzekł do mnie — mam dobrą otuchę. Po śniadaniu wybierzemy się na ląd, dla wyszukania dogodnego miejsca do obserwacyi.
Gdy na tem stanęło, poszedłem zobaczyć się z Ned-Landem. Chciałem go wziąść z sobą. Uparty Kanadyjczyk odmówił, i przekonałem się, że jego posępna małomówność i zły humor, z każdym dniem wzrastały. Tym razem jednak zaciętość owa nie bardzo mnie gniewała. W rzeczy samej zawielę było fok na lądzie, i nie należało wystawiać niebacznego myśliwca na taką pokusę.
Po śniadaniu udałem się na ląd. Nautilus posunął się przez noc o parę mil jeszcze. Znajdował się teraz na pełnem morzu, o dobrą milę od brzegu, nad którym górował spiczasty cypel, czterysta do pięciuset metrów wysoki. Łódź niosła wraz zemną kapitana Nemo, dwóch ludzi z osady, i narzędzia: to jest chronometr, lunetę i barometr.
Przez drogę widziałem znaczną ilość wielorybów należących do trzech gatunków, właściwych morzom południowym, jakoto: wieloryb wolny, czyli angielski „right-whale,” niemający grzbietnej płetwy; humpback, wieloryb płetwiasty z pomarszczonym brzuchem, z szerokiemi białawemi płetwami, które pomimo swej nazwy nie tworzą jednak skrzydeł — i finback, ciemno-żółtawy, najzwinniejszy z wielorybowych. Potężny ten zwierz daje się słyszeć zdaleka, wyrzucając na znaczną wysokość słupy wody i pary nakształt kłębów dymu. Różne gatunki tych ssących igrały gromadnie w spokojnych wodach, i przekonałem się że