świetnie. N a zenicie jaśniał ów przecudny Krzyż Południowy, gwiazda biegunowa stref południowych.
Termometr wskazywał dwanaście stopni poniżej zera, a powiew wiatru ostro dojmował. Kry były coraz gęstsze na wolnych wodach. Morze zdawało się zewsząd zamarzać. Liczne czarniawe płaty, rozpostarte po jego powierzchni, zapowiadały rychłe tworzenie się nowych lodów. Widocznie kotlina południowa zamarznięta w ciągu sześciomiesięcznej zimy, była całkiem niedostępną. Co się robiło w tym czasie z wielorybami? Bezwątpienia wędrując pod lodem, szukały znośniejszych mórz. Foki i morsy, przywykłe żyć w najostrzejszych klimatach, pozostawały w owych zlodowaciałych przestworzach. Wiedzione instynktem ryją sobie w lodowiskach jamy, i utrzymując je ciągle otworem, przychodzą do nich odetchnąć powietrzem. Gdy ptactwo wygnane zimnem odleci na północ, wtedy te ssące wodne, zostają same jedne panami biegunowego kontynentu.
Wszelako rezerwoary wodne zostały wypełnione, i Nautilus powoli się zanurzał. W głębokości tysiąca stóp stanął; śruba zaczęła rozbijać fale, i posunął się prosto na północ z prędkością piętnastu mil morskich na godzinę. Ku wieczorowi płynął już pod niezmierzoną skorupą lodowiska.
Osłony na szybach salonu były przez ostrożność zamknięte, bo pudło Nautilusa mogło uderzyć o jaką zatopioną bryłę lodu. To też spędziłem ten dzień na porządkowaniu notatek. Umysł mój zajęty był całkiem wspomnieniami bieguna. Dotarliśmy do tego niedostępnego punktu bez niebezpieczeństw, jak gdyby nasz pływający wagon sunął po szynach kolei żelaznej.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/458
Ta strona została przepisana.