Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/465

Ta strona została przepisana.

wać — i jeżeli mam wszystko powiedzieć, zdaje mi się, że widzimy tu rzeczy, które Bóg chciał zakryć przed okiem człowieka.
Ned miał słuszność: to było za piękne. Nagle odwróciłem się na krzyk Conseila.
— Co się stało? — zapytałem.
— Niech pan zamknie oczy! Niech pan nie patrzy!
Mówiąc to, Conseil przyciskał silnie dłonią powieki.
— Ale co ci jest mój chłopcze?
— Jestem olśniony, oślepiony!
Oczy moje zwróciły się mimowolnie na szybę, ale nie mogłem znieść pałającego w niej ognia.
Zrozumiałem co zaszło. Nautilus zaczął posuwać się z wielka szybkością. Wszystkie spokojne blaski ścian lodowych, zmieniły się wówczas w płonące pręgi. Ognie tych niezliczonych dyamentów zlewały się w jedno. Nautilus pędzony swą śruba, płynął w pośród błyskawic.
Wtedy klapy na szybach salonu zamknęły się, Trzymaliśmy wciąż dłonie na oczach, przenikniętych zupełnie temi współśrodkowemi światełkami, które krążą przed siatkówką, gdy promienie słoneczne zbyt silnie w nią uderzą. Potrzeba było pewnego czasu, by uśmierzyć wzburzenie naszego wzroku.
Na koniec opuściliśmy ręce.
— Dalibóg, nie byłbym nigdy temu uwierzył — rzekł Conseil.
— A ja dotąd nie wierzę — odparł Kanadyjczyk.
— Gdy powrócimy na ziemię — dodał Conseil, rozpieszczeni tylu cudami natury, cóż wtedy pomyślimy