Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/466

Ta strona została przepisana.

o tych nędznych lądach i drobnych dziełach wyszłych z ręki człowieka? Nie, świat zamieszkały nie jest nas godzien.
Podobne wyrazy w ustach obojętnego Flamandczyka wskazują, do jakiego stopnia doszedł nasz zapał. Ale Kanadyjczyk nie zaniedbał rzucić nań kroplę zinmej wody.
— Świat zamieszkały! — rzekł wstrząsając głową. Bądź spokojny przyjacielu Conseilu, nie wrócimy do niego.
Była wówczas godzina piąta rano. W tej chwili na przodzie Nautilusa nastąpiło nowe wstrząśnienie. Domyśliłem się, że ostroga jego musiała uderzyć o bryłę lodu, skutkiem zapewne jakiegoś fałszywego obrotu, albowiem ten tunel podmorski, zawalony krami, nie łatwy był do żeglugi. Sądziłem więc, że kapitan Nemo modyfikując swą, drogę, okrąży owe zawady, albo przesuwać się będzie krętemi przesmykami tunelu. W każdym razie pochód naprzód nie mógł był całkiem zatamowany. Tymczasem wbrew memu spodziewaniu, Nautilus zrobił silny ruch wsteczny.
— Cofamy się? — rzekł Conseil.
— Tak — odpowiedziałem; — zapewne z tej strony tunel jest bez wyjścia.
— A wtedy?..
— Wtedy rzekłem — zwrot będzie bardzo prosty. Cofniemy się, i wypłyniemy przez otwór południowy.
Mówiąc to, starałem się okazać większą pewność, niż miałem w istocie. Wszakże wsteczny ruch Nautilusa stawał się coraz szybszy, i w tym kierunku unosił nas z wielką prędkością.
— Będzie ztąd opóźnienie — rzekł Ned.