przetrwają nas zapewne. Zajmijmy się zatem wyborem zmiażdżenia lub uduszenia.
— Co do uduszenia, kapitanie — odparłem — nie potrzebujemy się go obawiać; bo nasze rezerwoary są pełne.
— Prawda — rzekł kapitan Nemo — ale nie dadzą nam więcej jak na dwa dni powietrza. Otóż dopiero trzydzieści sześć godzin jak jesteśmy zanurzeni w wodzie, a już zgęszczona atmosfera Nautilusa wymaga odświeżenia. Za czterdzieści ośm godzin nasz zapas zupełnie się wyczerpie.
— A zatem kapitanie, wyswobodźmy się przed upływem czterdziestu ośmiu godzin.
— Sprobujemy przynajmniej, przebijając otaczającą nas ścianę.
— Z której strony? — zapytałem.
— To nam sonda pokaże. Każę opuścić Nautilusa na spód kry, a moi ludzie opatrzeni w przyrządy nurkowe, będą rozbijać lodowiec z najcieńszego boku.
— Czy można odsunąć osłony okien.
— Bezpiecznie; wszak już nie płyniemy
Kapitan Nemo wyszedł. Wkrótce rozlegający się świst dał mi poznać, że woda wchodziła do rezerwoarów. Nautilus opuszczał się powoli, i osiadł na lodzie w głębokości trzystu pięćdziesięciu metrów, na, jaką spód kry był zatopiony.
— Moi przyjaciele — rzekłem — położenie nasze jest niebezpieczne, ale liczę na waszą odwagę i energię.
— Panie — odparł Kanadyjczyk — nie pora to żebym miał pana nudzić mojemi skargami. Gotów jestem zrobić wszystko dla wspólnego ocalenia.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/469
Ta strona została przepisana.