Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/476

Ta strona została przepisana.

gazem węglanym, przesycającym powietrze. Ach! czemuż nie posiadaliśmy odczynników chemicznych, któreby usunęły ten gaz zabójczy! Nie brakło nam tlenu. Wszystka ta woda zawierała go w znacznej ilości, a rozłożona przez nasze potężne stosy, byłaby go nam obficie dostarczyła. Pomyślałem o tem; lecz na co się to zdało, skoro kwas węglowy wytwarzany ustawicznie przy naszem oddychaniu, ogarnął wszystkie części statku? Chcąc go pochłonąć, należało wypełnić fiole potażem i ciągle je poruszać. Otóż nie mielimy na statku tego ciała, i nic go nie mogło zastąpić.
Tegoż wieczoru kapitan Nemo musiał otworzyć rurki rezerwoaru, i wpuścić wewnątrz Nautilusa parę strumieni świeżego powietrza. Bez tej przezorności, nie bylibyśmy się już zbudzili.
Nazajutrz 26-go marca wziąłem się do roboty górniczej, zaczynając piąty metr. Ściany boczne i spodnia powierzchnia lodowiska, widocznle grubiały. Oczywistą było rzeczą, że zejdą się zanim Nautilus zdoła się wyswobodzić. Na chwilę owładnęła mną rozpacz. Oskard o mało nie wypadł mi z ręki. Na co się zdało rąbać skorom miał zginąć zduszony, zmiażdżony przez tę wodę, co się stawała kamieniem; skoro mnie czekały męczarnie, jakichby okrucieństwo dzikich nie potrafiło nawet wymyśleć! Zdawało mi się, żem się znajdował pomiędzy dwiema szczękami straszliwej paszczy potworu, które się nieodparcie przymykały.
W tej chwili kapitan Nemo, kierujący robotą i pracujący razem z innymi, przeszedł koło mnie. Trąciłem go zlekka i wskazałem ściany naszego więzienia.