Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/478

Ta strona została przepisana.

— Pojutrze — odrzekł — rezerwoary będą już próżne.
Zimny pot wystąpił mi na twarz. A jednak, czy odpowiedź ta powinna była mnie zdziwić? Dwudziestego drugiego marca Nautilus zanurzył się w wolnych wodach bieguna. Mieliśmy teraz 26-ty. Od pięciu dni żyliśmy zapasami statku! a co zostało jeszcze czystego powietrza, to należało zachować dla pracujących w wodzie. W chwili gdy piszę te wyrazy, doznaję jeszcze tak silnego wrażenia, że ogarnia mnie mimowolna trwoga, i czuję niemal iż braknie mi w piersiach oddechu.
Tymczasem kapitan Nemu milczący, nieruchomy — rozmyślał. Widocznie myśl jakaś cisnęła mu się do głowy. Ale zdawał się ją, odpychać; odpowiadał sam sobie przecząco. Nareszcie wybiegły mu z ust te dwa wyrazy:
— Woda wrząca.
— Woda wrząca! — zawołałem.
— Tak, panie. Jesteśmy zamknięci w dość ciasnej względnie przestrzeni. Gdyby strumienie wrzącej wody wyrzucane ciągle z pomp Nautilusa, nie podniosły temperatury tej przestrzeni, i nie opóźniły zamarznięcia?
— Trzeba sprobować — rzekłem stanowczo.
— Sprobujmy, panie profesorze.
Termometr wskazywał wówczas zewnątrz statku siedm stopni zimna. Kapitan Nemo zaprowadził mnie do kuchen, gdzie działały obszerne przyrządy, dostarczające przez parowanie wody do picia. Napełniono je wodą, i całkowite ciepło stosów puszczone zostało przez zanurzone w niej wężownice. Za kilka minut