Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/484

Ta strona została przepisana.


XL.

Z przylądka Horn do Amazonki.


Nie wiem jak się dostałem na platformę; może mnie Kanadyjczyk zaniósł. Alem oddychał, łykałem ożywcze powietrze morskie. Dwaj moi towarzysze napawali się świeżemi jego atomami. Nieszczęśliwi, pozbawieni przez długi czas pożywienia, nie mogą bez szkody zdrowia zaspokoić odrazu głodu, pierwszym jaki im wpadnie pokarmem. My przeciwnie; nie potrzebując się wcale miarkować, mogliśmy wciągać pełnemi płucami atomy tej atmosfery, i wietrzyk, sam wietrzyk wlewał nam w usta rozkoszny ów nektar.
— Ah! — powtarzał Conseil — cóżto za dobra rzecz ten tlen. Niech pan śmiało oddycha. Wystarczy go dla wszystkich.
Ned-Land nic nie mówił, ale otwierał usta tak szeroko, że przestraszyć mógłby nawet rekina! A co za oddech potężny! Kanadyjczyk „ciągnął” jak piec, w którym się dobrze pali.
Niezadługo odzyskaliśmy siły, i kiedym spojrzał dokoła, spostrzegłem że byliśmy sami na platformie. Nikogo z osady, ani nawet kapitana Nemo. Dziwni marynarze Nautilusa poprzestawali na krążącem wewnątrz powietrzu. Żaden nie przyszedł rozkoszować się pełną atmosferą.
Pierwsze wyrazy którem wymówił, były wyrazami wdzięczności i dziękczynienia dwóm moim towarzyszom. Ned i Conseil przedłużyli me istnienie w osta-