tów, należących jak dugonie i stellery do rzędu syreneidów. Piękne te zwierzęta, spokojne i niedrapieżne, długie na sześć do siedmiu metrów, musiały ważyć przynajmniej po cztery tysiące kilogramów. Powiedziałem Ned-Landowi i Conseilowi, że przezorna natura wyznaczyła tym ssącym ważną rolę. Oneto bowiem pasąc się również jak foki na podmorskich łąkach, niszczą zbyteczny rozrost traw, zawalających ujścia rzek zwrotnikowych.
— A wiecież — dodałem — co się stało odkąd człowiek wytępił prawie do szczętu te użyteczne stworzenia? Oto zgniłe trawy zatruły powietrze, a zgniłe powietrze to żółta gorączka, pustosząca te przecudne krainy. Trująca roślinność wzmogła się pod morzami gorącej strefy, i klęska rozwinęła się nieodparcie od ujścia Rio de la Plata aż do Floryd.
Jeżeli wierzyć Toussenel owi, to owa klęska jest jeszcze niczem w porównaniu z tą, jaka czeka naszych potomków po wytępieniu w morzach fok i wielorybów. Wówczas to przepełnione mątwami, meduzami, kałamarznicami, morza te staną się niezmiernem ogniskiem zarazy; bo fale nie będą już posiadać szerokich żołądków, którym Bóg poruczył zbierać szumowiska morskich obszarów.
Wszakże na przekór tym teoryom, osada Nautilusa zabrała z pół tuzina manatów; chodziło bowiem o zaopatrzenie spiżarni w wyborne mięso, daleko lepsze od wołowego i cielęcego. Polowanie to nie było wcale zajmujące. Manaty dawały się zabijać, nie broniąc się. Zapakowano na statek kilka tysięcy kilogramów mięsa przeznaczonego do suszenia.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/495
Ta strona została przepisana.