Kanadyjczyk, który zamierzał wykonać swe projekta w tej zatoce, bądźto dostając się na ląd, bądź też na który z przewozowych statków krążących pomiędzy jedną wyspą a drugą, doznał tym sposobem wielkiego zawodu. Ucieczka byłaby nader łatwą, gdyby Ned-Land zdołał zawładnąć łodzią bez wiedzy kapitana; ale na pełnym oceanie, nie było nawet co o tem myśleć.
Kanadyjczyk, Conseil i ja, mieliśmy w tym przedmiocie dość długą rozmowę. Od sześciu miesięcy byliśmy na Nautilusie zrobiliśmy siedmnaście tysięcy mil, i jak mówił Ned-Land, nie było żadnego powodu, żeby się to miało już skończyć. Chodziło o postawienie kapitanowi Nemo kategorycznego pytania: czy myślał bez końca nas trzymać na statku?
Miałem wstręt do tego kroku, gdyż według mojego zdania, nie mógł on do niczego doprowadzić. Nienależało spodziewać się niczego od dowódzcy Nautilusa, ale liczyć tylko na nas samych. Zresztą od pewnego czasu, człowiek ten stawał się coraz bardziej ponurym, odosobnionym, coraz mniej towarzyskim. Zdawał się unikać mnie. Spotykałem go bardzo rzadko. Dawniej znajdował przyjemność w tłomaczeniu mi cudów podmorskich; obecnie pozostawiał mnie własnym badaniom, i nie przychodził do salonu.
Jaka zmiana w nim zaszła? Z jakiej przyczyny? Nie miałem sobie nic do wyrzucenia. Może zawadzała mu nasza obecność na statku? W każdym razie nie mogłem przypuszczać, żeby się zgodził na powrócenie nam wolności.
Prosiłem więc Neda, aby pozwolił mi zastanowić się nim zacznę działać. Gdyby ten krok miał pozostać
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/498
Ta strona została przepisana.