Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/535

Ta strona została przepisana.

W odległości ośmiu mil na wschód, duży parowiec rysował się na linii horyzontu. Nie powiewała na nim żadna flaga, nie mogłem więc rozpoznać jego narodowości.
Na parę minut przed przejściem słońca przez południk, kapitan Nemo wziął sekstant i obserwował z niezmierna ścisłością. Zupełna spokojność fali ułatwiała mu to zajęcie. Nautilus nieruchomy, nie kołysał się ani przodem ani z boku.
Byłem wówczas na platformie. Skończywszy swą obserwacyę, kapitan wyrzekł tylko t słowo.
— Tutaj.
Poczem opuścił platformę. Czy widział ów parowiec, który zmienił swój kierunek i zdawał się do nas przybliżać? Nie wiem.
Wróciłem do salonu. Klapa się zamknęła, i usłyszałem świst wody w rezerwoarach. Nautilus zaczął zanurzać się po linii pionowej, bo zatrzymana śruba nie dawała mu żadnego ruchu.
W parę minut potem stanął w głębokości ośmiuset trzydziestu trzech metrów, i spoczął na dnie.
Wówczas świetlny sufit salonu zagasł, odsunęły się zasłony, i ujrzałem przez szyby morze oświecone żywo na pół mili dokoła, promieniami naszej latarni. Popatrzyłem z lewego boku, nie widząc nic więcej prócz niezmierzoności spokojnych wód.
Z prawego boku sterczała jakaś znaczna wypukłość, która zwróciła moją uwagę. Rzekłbyś, zwaliska przysłonięte warstwą białawych muszli, jak płaszczem śniegu. Badając uważnie tę bryłowatość, zdawało mi się że rozpoznaję zgrubiałe kształty pozbawionego masztów okrętu, który musiał zatonąć przo-