i przybiwszy na tyle swą flagę, znikł pod falami przy okrzyku: „Niech żyje Rzeczpospolita“.
— To Mściciel! — zawołałem.
— Tak panie! Mściciel. Piękne nazwisko! — wyszeptał kapitan Nemo krzyżując ręce na piersiach.
Hekatomba.
Sposób zimny zrazu a potem gorączkowy, w jaki, kapitan opowiadał historyę patryotycznego statku; niespodziewana scena której byłem świadkiem; ta nazwa Mściciel której znaczenia nie mogłem nie pojmować, wszystko to głęboko przeniknęło mój umysł. Nie spuszczałem oczu z kapitana. Wyciągnął ręce ku morzu i rozpłomienionym wzrokiem przypatrywał się kadłubowi chwalebnego okrętu. Być może, żem się nigdy dowiedzieć nie miał kto jest ten kapitan Nemo, zkąd pochodzi, i za jakiemi ubiega się celami — ale widziałem, że w nim człowiek coraz więcej się odznaczał obok uczonego. On i jego towarzysze zamknęli się w Nautilusie nie jako zwyczajne odludki, ale jako ludzie pielęgnujący uczucie potwornej a jednak podniosłej nienawiści, której czas nie mógł osłabić. Czy ta nienawiść czyhała jeszcze na sposobność do wywarcia zemsty? Niedaleka przyszłość miała na to pytanie odpowiedzieć.