Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/543

Ta strona została przepisana.

ność chce, byś pan zobaczył czego nie powinienbyś widzieć. Zaczepiono mnie, moja odpowiedź będzie straszna. Zejdź pan.
— Cóżto jest za okręt?
— Pan nie wiesz! tem lepiej; przynajmniej to jedno tajemnicą będzie dla was. Zchodźcie!
Trzeba było być posłusznym, Z piętnastu majtków otaczało kapitana, i z nieubłaganą nienawiścią patrzyło na zbliżający się statek. Widać było, że jednakowa chęć zemsty wszystkich przejmowała. Zszedłem z pokładu w chwili, gdy nowa kula poszorowała po Nautilusie, a kapitan zawołał:
— Strzelaj głupcze, strzelaj! ciskaj bezpożytecznie twe kule! Nie unikniesz ostrogi Nautilusa! Ale nie wtem miejscu masz zginąć; twój kadłub nie skala schronienia, w którem spoczywają chwalebne resztki Mściciela.
Poszedłem do mej kajuty; kapitan i jego pomocnik zostali na pokładzie — ale śruba wprowadzoną została w ruch pośpieszny. Nautilus szybko się oddalał, i wkrótce już kule z okrętu nie mogły go dosięgnąć. Wciąż jednak nas ścigał. Kapitan Nemo trzymał się w jednakowej od niego odległości.
Około czwartej popołudniu nie mogłem dać sobie rady z niepokoju i niecierpliwości, i poszedłem ku głównym schodom. Wyjście na pokład otwarte było, więc wyjrzałem. Kapitan Nemo przechadzał się niespokojnie, i patrzył niekiedy na okręt o jakie sześć mil odległy. W pośpiesznym swym biegu, Nautilus wiódł za sobą, okręt ku wschodowi. Czemuż go nie atakował? Może się wahał.