Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/548

Ta strona została przepisana.

w takim samym przykrym stanie, w jakim się jest, gdy się oczekuje na spodziewany przerażający łoskot. Czekałem i nadsłuchiwałem: całe moje życie zbiegło się do moich uszu.
Szybkość Nautilusa wzmogła się widocznie, i coraz niezmierniej rozpędzał się. Cały kadłub jego drgał jak żywy.
Nagle krzyknąłem; poczułem uderzenie, choć stosunkowo lekkie — taka była niezmierna siła wciskająca w okręt ostrogę Nautilusa. Usłyszałem tarcie się i trzeszczenie. Nautilus uniesiony potęgą swego rozpędu; przeszedł przez cały okręt w poprzek jak igła przez płótno.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Zrozpaczony, rozszalały, wybiegłem z mego pokoju i wpadłem do biblijoteki. Był tam kapitan Nemo. Niemy, chmurny, nieubłagany, patrzył przez szybę odsłoniętą od strony okrętu.
Ogromna masa zagłębiała się pod wodę, a Nautilus żeby być świadkiem tego konania okrętu, razem z nim zstępował w głębiny. Widziałem o dziesięć kroków odemnie otwarty kadłub okrętu, słyszałem jak woda wpadała w ten otwór z łoskotem grzmotu; patrzyłem na zatapiającą się podwójną liniję dział i parapetów. Pomost zapełniony był uwijającemi się czarnemi postaciami.
Woda coraz wyżej wznosiła się, zalewała już pokład. Nieszczęśliwi wdrapywali się na drabiny masztowe, czepiali się żagli, wili się pochłaniani wodą. Było to mrowisko ludzkie zalewane znienacka napływającem na nie morzem.