Stałem jak sparaliżowany, zmartwiały w boleści; włosy mi wstały na głowie, oczy się bezmiernie wytrzeszczyły, oddychać nie mogłem. Patrzyłem i ja także bez tchu i głosu! Nieodparty pociąg trzymał mnie przy szybie.
Ogromny okręt zagłębiał się zwolna. Nautilus z nim razem zapadał, jakby dla podpatrzenia wszystkich jego ruchów. Nagle nastąpił wybuch. Powietrze ściśnione wysadziło pomost okrętu, jakby się ogień dostał do składu prochu. W skutek tego wybuchu nastąpiło tak gwałtowne wody odparcie, że aż Nautilus porwany niem został. Ale od tej chwili nieszczęsny okręt szybko zagłębiać się zaczął; zatapiały się jego drabiny, potem drągi podtrzymujące żagle przy masztach, obwieszone ratującymi się ludźmi jak gronami, nakoniec wierzchołek wielkiego masztu. A potem cała ta czarna masa zniknęła w głębinach, i cała osada porwana została w otchłanie wirem tworzącym się w koło tej czeluści wodnej.
Spojrzałem na kapitana. Straszny ten wykonawca sprawiedliwości, patrzył ciągle jakby prawdziwy archanioł nienawiści. Gdy się wszystko skończyło, zwrócił się ku drzwiom swego pokoju i wszedł do niego. Patrzyłem za nim.
Na ścianie w glębi pod portretami bohaterów, ujrzałem wizerunek kobiety młodej jeszcze i dwojga małych dzieci. Kapitan Nemo patrzył czas jakiś na te obrazy, potem wyciągnął ku nim ręce, ukląkł i wybuchnął łkaniem.
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/549
Ta strona została przepisana.