jej głowie. Przypuszczam, ale może się mylę, żeśmy się tak awanturowali ze dwa tygodni, a może i więcej — i nie wiem jak długobyśmy i gdzie tak lecieli, gdyby nie katastrofa która skończyła naszą podróż. O kapitanie Nemo nic nie było słychać, ani o jego pomocniku. Nawet żaden z ludzi należących do załogi nie pokazał się ani na chwilę. Nautilus trzymał się ciągle prawie pod wodą; a gdy wypływał dla odświeżenia powietrza, otwory odmykały się i zamykały automatycznie, za pomocą właściwego mechanizmu. Nikt nie myślał o oznaczeniu miejsca w którem byliśmy; to też i ja nie wiedziałem gdzie jesteśmy.
I nasz Kanadyjczyk wyczerpał już swą cierpliwość i swoją energiję; nie pokazywał się także. Conseil nie mógł z niego wydobyć ani jednego wyrazu, i obawiał się aby sobie Ned nie odebrał życia pod wpływem nostaglii, to jest tęsknoty do stron rodzinnych. Pilnował go więc z prawdziwem poświęceniem.
Naturalnie, że życie w takich warunkach było do niezniesienia.
Pewnego ranka — w jakim to było dniu, nie umiem powiedzieć — usnąłem już dobrze po północy pewnie, a usnąłem snem chorobliwym, po prostu ze znękania umysłowego. Przecknąwszy się, spostrzegłem że Ned stoi pochylony nademną; szeptał mi z cicha:
— Uciekniemy panie.
Zerwałem się.
— A kiedy uciekniemy? — zapytałem.
— Przyszłej nocy. Zdaje się, że na statku nikt niczego nie pilnuje, jakby tu wszyscy pomartwieli. Czy pan będzie gotów?
— Będę; ale gdzież my teraz jesteśmy?
Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/552
Ta strona została przepisana.