Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/556

Ta strona została przepisana.

się wyrwać ze swych śmiertelnych więzów, Słuchałem wszystkiemi memi zmysłami, oddychając zaledwie, i równie jak kapitan Nemo, zatopiony w rozbujałości muzycznej, unoszącej umysł za granicę zwyczajnego świata.
Nagle zdrętwiałem na myśl, że kapitan Nemo był właśnie w salonie, przez który przechodzić musiałem, chcąc się przedostać do moich towarzyszów ucieczki. Spotkam się więc z nim znowu; znowu zobaczy mnie, może przemówi do mnie. Jeden jego gest może w niwecz obrócić moje zamiary; jedno jego słowo może mnie uwięzić na statku!
A tymczasem dziesiąta miała już wybić; trzeba było opuścić mój pokój i połączyć się z towarzyszami. Nie było co się ociągać, choćby kapitan Nemo miał mi drogę zastąpić.
Otworzyłem drzwi ostrożnie, a jednak zdawało mi się, że skrzypiały okropnie, może tylko w mej wyobraźni. Posuwałem się macając, po ciemnych korytarzach Nautilusa, zatrzymując się co chwila, żeby powściągnąć uderzenia mego serca.
Przybyłem do drzwi salonu i otworzyłem je jak mogłem najostrożniej. W salonie ciemno było najzupełniej. Akordy brzmiały z cicha. Kapitan Nemo był więc tam ciągle, ale mnie nie widział. Myślę, że nie byłby mnie zobaczył, choćby i najwidniej było — tak był zatopiony sam w sobie.
Poczołgałem się po kobiercu zaścielającym podłogę, strzegąc się dotknąć czegokolwiek, żeby jaki odgłos nie zdradził mej tam bytności. Trzeba mi było aż pięć minut do przebycia w ten sposób salonu, i dostania się do drzwi prowadzących do biblijoteki. Jużem