Wszyscy zaczęli potrząsać głowami, przecząc. Paganel zmieszany zaciął się nagle i już nie kończył swej propozycji.
— Panie Paganel — rzekła wtedy lady Helena — gdyby podróż nasza była rzeczywiście spacerową tylko wycieczką, to ja pierwsza głosowałabym za twym wnioskiem, a lord Glenarvan pewnoby mi nie odmówił podróży do Wielkich Indyj. Ale Duncan płynie do wybrzeży Patagonji dla dania ratunku nieszczęśliwym rozbitkom i nie może zmienić swego kierunku, powziętego w tak ludzkim zamiarze.
W krótkich wyrazach opowiedziano rzecz całą podróżnikowi francuskiemu, który dowiedziawszy się, o co idzie, zwrócił się do lady Heleny i rzekł:
— Pani! pozwól mi złożyć hołd zacnej twej i szlachetnej duszy. Niechaj jacht płynie w swą drogę szczęśliwie; za ciężki grzech poczytałbym sobie, gdybym opóźnił podróż waszą choć o jedną chwilę.
— A może się pan zechce do nas przyłączyć? — zapytała lady Helena.
— Niepodobna, pani! nie mogę! Muszę spełnić dane mi zlecenie... dlatego też wysiądę na pierwszym przystanku...
— To jest na Maderze — dodał John Mangles.
— Niech sobie będzie i na Maderze. Będę o sto ośmdziesiąt mil tylko od Lizbony i tam poczekam na sposobność do dalszej podróży.
— Dobrze, panie Paganel, stanie się, jak żądasz — rzekł lord Glenarvan — a tymczasem szczęśliwy jestem, że mogę ci ofiarować gościnę na pokładzie mojego statku, bylebyś tylko nie znudził się w naszem towarzystwie!
— Oh! milordzie — zawołał uczony — uważam się za bardzo szczęśliwego, żem się w taki omylił sposób. W każdym jednak razie, przyznacie państwo, że zabawne jest położenie człowieka, który się wybrał do Indyj, a przypadkiem płynie do Ameryki.
Pomimo tej przykrej dla siebie uwagi, Paganel pogodził się z losem; usiłował być miłym, rozmownym, a nawet wesołym — zachwycał damy swoim dobrym humorem, a do wieczora poznajomił się już i poprzyjaźnił ze wszystkimi. Prosił o pokazanie mu owego sławnego dokumentu; przypatrywał mu się i badał go długo, uważnie, z wielką starannością; zgodził się nareszcie, że inaczej go odcyfrować i wytłumaczyć nie można. Zajął go mocno los Marji Grant i jej brata. Pocieszał ich nadzieją w sposób tak ujmujący, że lice słuchającej go Marji ożywiło się uśmiechem. Gdyby nie owo zlecenie dla niego tak ważne, może byłby się puścił na poszukiwanie rozbitków. Gdy się zaś dowiedział, że lady Helena jest córką Wiliama Tuffnela, z uniesieniem zaczął mówić o znakomitym jej ojcu, o pracach jego, o listach, jakie do siebie pisywali, gdy Tuffnel był człon-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/045
Ta strona została skorygowana.