nowy, ze swemi jeziorami, rzekami i rzeczkami, górami, dolinami, płaszczyznami, miastami i stolicami. Ah! moi przyjaciele! ten, co odkrywa kraj nowy, jest prawdziwym wynalazcą! Lecz niestety! W tej chwili kopalnia tych bogactw jest nieledwie wyczerpana. Wszystko już zwiedzono, poznano, odkryto, zbadano, a my, biedacy dziś żyjący, nic już prawie do zrobienia nie mamy.
— Owszem, kochany Paganelu! — powiedział Glenarvan.
— A cóż takiego, jeśli łaska?
— Zostały nam te poszukiwania, na które obecnie płyniemy.
Tymczasem Duncan z zadziwiającą szybkością płynął po owej drodze Wespucjuszów i Magellanów; 15-go września minął zwrotnik Koziorożca i skierował się ku sławnej cieśninie. Niskie brzegi Patagonji ukazywały się po wielekroć, ale tylko jak niewyraźna, zaledwie dojrzana linja na dalekim horyzoncie — a nawet i przez wyborną lunetę Paganela słabe zaledwie można było powziąć wyobrażenie o tych wybrzeżach amerykańskich.
W dziesięć dni później Duncan znajdował się u wejścia do cieśniny Magellańskiej i puścił się na nią bez wahania. Wszystkie parowce, udające się na ocean Spokojny, tę pospolicie obierają drogę, bo długość jej wynosi tylko trzysta siedemdziesiąt sześć mil (130 lieues). Największe nawet statki znajdują dla siebie wodę wszędzie dość głęboką i liczne miejsca wypoczynku, pewne, bezpieczne, gdzie zaopatrzyć się mogą we wszystkie zapasy; kiedy przeciwnie wszystkich tych korzyści nie mają ani na cieśninie Lemaire'a, ani na strasznych skałach przylądka Horn, wciąż nawiedzanych przez burze i huragany.
Na przestrzeni pierwszych sześćdziesięciu lub ośmdziesięciu mil, aż do przylądka Ś-go Grzegorza, brzegi są niskie i piaszczyste. Jakób Paganel nie chciał stracić najdrobniejszego nawet szczegółu z całej tej podróży; przejście przez cieśninę trwać miało zaledwie trzydzieści sześć godzin, a panorama obu brzegów tak była wspaniała, mianowicie przy świetnym blasku słońca południowego, że nie można się dziwić ciekawości uczonego geografa. Żadna ludzka postać nie ukazała się na wybrzeżach północnych, a kilku zaledwie nędznych tubylców błąkało się po nagich skałach Ziemi Ognistej.
Paganela martwiło i gniewało bardzo, że nie mógł widzieć Patagończyków, czem serdecznie się bawili wszyscy jego towarzysze podróży.
— Co mi to za Patagonja — mruczał — bez Patagończyków!...
— Cierpliwości, przezacny geografie! cierpliwości! — mówił lord Glenarvan — będziemy jeszcze widzieli i Patagończyków!
— Nie wiem, skąd ta pewność?
— Przecież istnieją mieszkańcy tej krainy — rzekła lady Helena.
— Wątpię, pani, gdyż ich nie widzę.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/055
Ta strona została przepisana.