cia w tym względzie wiadomości. Wszystkie poszukiwania okazały się daremne i do niczego nie doprowadziły; trzeba było wnosić, że Britannia żadnego nigdzie nie pozostawiła śladu swego rozbicia.
Glenarvan uwiadomił wtedy swych towarzyszy o bezskuteczności zabiegów. Marja Grant i Robert mocno tem byli zmartwieni. Było to w sześć dni po przybyciu Duncana do Talcahuano. Wszyscy pasażerowie zebrali się na tylnym pokładzie. Lady Helena nie wyrazami już — bo i cóż mogła powiedzieć? — ale pieszczotami pocieszała biedne dzieci kapitana Granta. Jakób Paganel raz jeszcze z uwagą odczytał zagadkowy dokument, jakby mu chciał wydrzeć tajemnice dotąd nieznane. Od godziny już prawie wpatrywał się w papier, gdy Glenarvan przerwał mu zamyślenie.
— Paganelu! — rzekł — odwołuję się do twej przenikliwości: może błędne jest nasze tłumaczenie tego dokumentu? Czy w tłumaczeniu tem jest jaka nielogiczność?
Paganel, zamyślony głęboko, nie odpowiedział.
— Może być, że mylimy się co do miejsca zaszłej katastrofy? — ciągnął Glenarvan. — Czyż nazwa Patagonji nie przyjdzie najprzód na myśl każdemu, najmniej nawet przenikliwemu człowiekowi.
Paganel wciąż milczał.
— Wkońcu czy nazwy tej nie usprawiedliwia jeszcze wyraz Indjanie?
— Najzupełniej — wtrącił obojętnie Mac Nabbs.
— I czy z tego nie wynika jasno, że rozbitki, pisząc to, obawiali się popaść w niewolę Indjan?
— Tu ci przerywam, kochany lordzie — rzekł nareszcie Paganel — i twierdzę, że jeśli wszystkie twoje wnioski, dotąd przytoczone, są usprawiedliwione, to ostatni bynajmniej nie zdaje mi się uzasadniony i racjonalny.
— Co przez to rozumiesz, panie Paganel? — spytała lady Helena, a oczy wszystkich zwróciły się ku geografowi.
— Rozumiem to — odpowiedział Paganel z naciskiem — że
kapitan Grant jest obecnie u Indjan w niewoli, i dodam, że dokument w tym względzie żadnej nie pozostawia wątpliwości.
— Na Boga! wytłumacz się pan jaśniej — nalegała miss Grant.
— Nic łatwiejszego, kochana panno Marjo; zamiast czytać staną się niewolnikami, czytajmy są niewolnikami, a wtedy już wszystko będzie jasne, jak na dłoni.
— Ależ to być nie może! — powiedział lord Edward.
— Być nie może? A dlaczegóżby nie, mój szlachetny przyjacielu — spytał Paganel z uśmiechem.
— Bo butelka musiała być w morze rzucona w chwili, gdy okręt rozbijał się o skały. Stąd konieczny wniosek, że stopnie dłu-
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/061
Ta strona została przepisana.