Mangles zaopatrywał Duncana w węgiel, aby móc także bezzwłocznie wypłynąć na morze. Chodziło mu bardzo o to, aby wyprzedzić podróżnych i wcześniej od nich stanąć przy wschodniem wybrzeżu amerykańskiem.
Dnia 14 października, o oznaczonej godzinie, obie partje gotowe były do drogi. W chwili odjazdu pasażerowie Duncana zebrali się na pomoście; jacht gotów był do wyruszenia i już skrzydła jego śruby mąciły czystą wodę Talcahuano. Glenarvan, Paganel, Mac-Nabbs, Robert Grant, Tomasz Austin, Wilson i Mulrady, uzbrojeni w karabiny i rewolwery, żegnali się z pozostającymi na jachcie; przewodnicy z mułami czekali na nich u tamy.
— Czas już — rzekł nareszcie Glenarvan.
— Idź, drogi przyjacielu — rzekła lady Helena, kryjąc wzruszenie — Bóg dobry niechaj prowadzi twe kroki.
Lord Glenarvan przycisnął ją do serca, a Robert Grant rzucił się na szyję swej siostrze.
— A teraz, kochani moi towarzysze — rzekł Jakób Paganel — uściśnijmy sobie ręce po raz ostatni i niech nam ten uścisk przyjazny wystarczy aż do spotkania się na wybrzeżach Atlantyku.
Po chwili czułego pożegnania siedmiu podróżnych opuściło pokład Duncana i wkrótce byli na brzegu. Lady Helena zdaleka jeszcze żegnała drogich sercu swemu podróżników ostatniem: — „Niech was Bóg prowadzi!”
— Bóg nas poprowadzi i dopomoże — zawołał Jakób Paganel, bo i my sami pomagać sobie będziemy!
— W drogę! — krzyknął John Mangles na swego mechanika.
— W drogę! — powtórzył lord Glenarvan do swych towarzyszy.
I w tej samej chwili, gdy podróżni, dosiadłszy mułów, postępowali drogą wzdłuż wybrzeża wiodącą, Duncan całą siłą swej śruby szybko pruł pieniące się pod nim fale Oceanu.
PRZEJŚCIE PRZEZ CHILI.
Przewodnicy, z krajowców wybrani i najęci przez lorda Glenarvana, byli to trzej mężczyźni i jedno dziecko. Starszy mulnik był Anglikiem osiadłym i naturalizowanym w tym kraju od lat przeszło dwudziestu. Trudnił się on wynajmowaniem mułów podróżnym i przeprowadzaniem ich przez różne przejścia w Kordyljerach, a następnie oddawał ich przewodnikowi argentyńskiemu (baqueano), znającemu