Thalcave zamilkł, ale z wielkiem zdziwieniem spoglądał na uczonego geografa, z tem większem, iż nie mógł przypuszczać, aby Paganel żartował. Indjanin, sam zawsze poważny, nie pojmuje, aby ktokolwiek mógł coś mówić lub robić bez celu.
— Więc nie jedziecie do Carmen? — zapytał znowu po chwili.
— Nie — odrzekł Paganel.
— Ani do Mendozy?
— Tem bardziej nie.
W tej chwili Glenarvan podjechał do Paganela, zapytując go, co mówił Thalcave i dlaczego się zatrzymał.
— Pytał mnie, czy nie jedziemy do Carmen lub do Mendozy, i dziwił się, gdy mu odpowiedziałem, że nie.
— Rzeczywiście, nasza droga musi mu się wydawać bardzo dziwną — zauważył Glenarvan.
— I ja tak sądzę; mówił nawet, że nigdzie nie dojedziemy.
— Czy nie mógłbyś, Paganelu, objaśnić go o celu naszej podróży i wytłumaczyć mu, dlaczego wciąż na wschód jedziemy?
— To będzie bardzo trudne — odpowiedział Paganel — bo Indjanin nie rozumie, co to są stopnie geograficzne, a historja znalezionego dokumentu wyda mu się zmyśleniem fantastycznem.
— Ale — wtrącił poważnie major — jak myślisz: czy on opowiadania, czy też opowiadającego nie zrozumie?
— Ach, majorze! — z wymówką odpowiedział Paganel — więc jeszcze powątpiewasz o mojej hiszpańszczyźnie?
— No, spróbuj, mój zacny przyjacielu.
— Spróbuję.
Paganel powrócił do Patagończyka i rozpoczął rozmowę, często przerywaną brakiem wyrazów, lub trudnością wytłumaczenia napół dzikiemu Indjaninowi niektórych szczegółów, całkiem dla jego pojęcia nieprzystępnych. Warto było widzieć uczonego Paganela, jak gestykulował, jąkał się, kręcił na wszystkie strony, a gęste krople potu potokiem z czoła spływały mu na piersi. Gdy mu już język nie chciał być posłusznym, ręka w pomoc przychodziła: zsiadł z konia i na piasku kreślił kartę geograficzną, na której krzyżowały się szerokości i długości, rysował dwa oceany, drogę wiodącą do Carmenu i t. d. Nigdy jeszcze profesor nie był w takim kłopocie. Thalcave spokojnie patrzył na te wszystkie usiłowania, a z twarzy jego nie można było wyczytać, czy rozumie objaśnienia Paganela, czy nie?
Lekcja geografa trwała przeszło pół godziny; potem zamilkł, otarł twarz i zaczął badawczo patrzeć w oczy Patagończyka.
— Czy zrozumiał cię? — spytał lord Glenarvan.
— Zaraz zobaczymy — odpowiedział Paganel — ale jeśli nie zrozumiał, to już nie podejmuję się dalej mu tłumaczyć.
Thalcave w milczeniu stał nieporuszony, ze wzrokiem wlepionym w figury narysowane na piasku, które wiatr już powoli zacierał.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/099
Ta strona została przepisana.