zwalają czuć zapach ziół płonących w odległości może jakich siedemdziesięciu mil angielskich, albo i więcej.
— Siedemdziesięciu mil! — powtórzył major z powątpiewaniem.
— Nieinaczej, kochany majorze — odpowiedział Paganel — i dodam to tylko, że takie pożary zdarzają się tu często na ogromnych przestrzeniach.
— Któż podpala łąki? — spytał Robert.
— Czasem piorun, gdy upał zbytnio wysuszy trawy, a czasami też ręka Indjan.
— I w jakimże to celu?
— Twierdzą oni — i nie wiem już, na czem opierają to swoje twierdzenie — że po każdym takim pożarze trawy lepiej rosną. Byłby to w takim razie środek odżywiania gruntu zapomocą popiołu. Lecz ja sądzę, że pożary te służą raczej do wytępienia miljardów owadów pasorzytnych, bardzo dokuczających bydłu.
— Ależ ten tak energiczny środek — rzekł major — może zabić i bydło, pasące się na tych równinach?
— Zapewne, że ginie go pewna liczba, ale cóż to znaczy na taką masę!
— Nie chodzi mi o nie — mówił Mac Nabbs — ale o podróżnych, przebywających tę prowincję, którzy mogą niespodzianie znaleźć śmierć w płomieniach.
— A właśnie! — zawołał Paganel z wyraźną oznaką zadowolenia — i to się zdarza niekiedy — a nawet przyznam, że radbym być świadkiem podobnego widowiska.
— Ach, wyborny jest ten nasz mędrzec — rzekł Glenarvan — z zamiłowania do nauki gotówby się dać żywcem spalić!
— Nie tak bardzo, mój szanowny lordzie, Cooper bowiem w swych pismach podaje łatwy i prosty sposób uchronienia się od płomieni w takim razie, przez wyrwanie trawy na kilka sążni wokoło. Otóż wiedząc to, nietylko że nie obawiam się pożogi, ale owszem pragnę jej z całej duszy.
Jednakże nie spełniły się gorące pragnienia uczonego Paganela; spiekł się wprawdzie porządnie, ale jedynie od słońca, które paliło bez miłosierdzia. Konie dyszały pod znojem tej podzwrotnikowej temperatury, a nie było nawet nadziei znalezienia gdzie choć trochę cienia; czasem tylko chmurka przelotna na chwilę przesłoniła tarczę słoneczną — lecz i to trwało bardzo krótko, bo słońce zaraz się wychylało, i z nową siłą paliło zwapniony grunt pampy.
Wilson mylił się widocznie, twierdząc, że nieraz jeszcze znajdą podróżni obfitość wody na drodze. Przy nieznośnym upale pragnienie dokuczało okropnie, a tu nietylko żadnej rzeki nie było na gruncie zupełnie płaskim, ale nawet sztuczne sadzawki, wygrzebane przez Indjan, wyschły doszczętu. Widząc taką ciągłą posuchę. Paganel
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/106
Ta strona została przepisana.